środa, 28 września 2016

FOOD CHALLENGE :D

Korea Południowa, Gwangju.

Od czasu przyjazdu do Korei, każda wyprawa do sklepu kończyła się dyskusją na temat najdziwniejszych przekąsek jakie widziałyśmy.

Nie trzeba było długo czekać, jedna z koleżanek wpadła na pomysł zakupienia wszystkich frapujących produktów i zorganizowania małego "food party" ;) Pierwsza edycja przebiegała pod hasłem "PRZEKĄSKI".

Wybrałyśmy się do sklepu obok akademika i nabyłyśmy te "koreańskie dziwactwa". Wyrzuciłyśmy wszystko na stół i tuż obok ekscytacji pojawił się cień wątpliwości... Czy to aby na pewno dobry pomysł? haha

Po kolei otwierałyśmy paczki i próbowałyśmy odgadnąć co właściwie jemy. Spostrzeżenia:
1. Żadna z tych rzeczy nie jest tak naprawdę słona. 
2. Przy większości zapach nie ma nic wspólnego ze smakiem.
3. Praktycznie nie masz pojęcia co jesz. 

Niektóre rzeczy były dla mnie nie do przełknięcia. Na przykład "chapsal yakgwa" tradycyjne ciastka koreańskie. Zainteresowana znajoma z Korei dociekała co było najgorsze, pokazałam jej zdjęcie... Biedna bardzo się zasmuciła, bo jak się okazało uwielbia te ciastka. Nie pierwszy raz zdarzyła nam się taka rozbieżność gustów, jednak za każdym razem szokuje ona równie mocno. 

Aaaa najważniejsze! Gdy jesteście w Azji! Miejcie pałeczki zawsze przy sobie! 

PS Przewidujemy kolejne edycje, ale najszybciej za kilka tygodni, bo nasze brzuchy z trudem przeżyły to doświadczenie haha

Pytałam kilku koreańskich znajomych co to właściwie jest, nikt nie był w stanie mi wytłumaczyć... Jak dla mnie całkowicie bez smaku, ale starsze pokolenie koreańczyków kocha to coś bezgranicznie. 

Makaron z zupek chińskich o smaku grillowanego mięsa ;) 

Chipsy o smaku glonów (GIM) - moje ulubione. 

Chipsy w stylu koreańskiego BBQ

Chipsy o smaku ośmiornicy

Białe słodkie chipsy...

Słodkie Pringles... Niezupełnie koreańskie, ale kusiło bardzo mocno :D

Pałeczki zawsze w cenie! 




poniedziałek, 26 września 2016

WYGRALIŚMY!

Korea Południowa, Gwangju.

Narodowym spotem Korei jest baseball. Mecze odbywają się codziennie, a drużyna Gwangju jest całkiem dobra. Nie pozostawało nic innego, jak sprawdzić to widowisko na żywo!

Oczywiście mecz nie jest jedyną atrakcją. Przed rozpoczęciem trzeba zaopatrzyć się w "chimaek" czyli kurczak (chi) i piwo (maekju). Wszystko ładnie zapakowane, tak aby podczas meczu dzielić się tym ze znajomymi (pałeczki w zestawie). Oprócz kurczaka, możemy też zamówić koreańską pizzę, ale "chimaek" to baseballowy numer jeden.

Mecz był tym z ważniejszych w sezonie - play-off. Zasady gry jak dla mnie są dość skomplikowane, jednak znajomy z Korei z zapałem starał mi się wszystko wytłumaczyć. Mniej więcej złapałam, ale tablica z wynikami i danymi w języku koreańskim nie ułatwiała sprawy ani trochę.

Cały mecz to jedna wielka "impreza". Wszyscy tańczą, śpiewają, dosłownie szaleją na trybunach, jednak w kulturalnym wydaniu. Są cheerleaderki oraz "wodzirej", każdy z zawodników ma swoją piosenkę, którą cały stadion śpiewa, gdy wchodzi on na boisko. Oprócz tego co chwila odbywają się konkursy. Konkurs kto najlepiej tańczy, odkrywanie pól na tablicy w poszukiwaniu baseballowej piłeczki, wyświetlanie najlepszych zdjęć z instagrama i wiele innych. Najzabawniej było gdy kamera pokazywała dwie osoby obok siebie, które muszą się pocałować w celu otrzymania nagrody.

A propos kamery to możecie sobie wyobrazić jaką atrakcją była nasza europejska grupa pośród zapalonych fanów KIA TIGERS Gwangju :D Myślę, że połowa ujęć z trybuny to my haha

Kibicowaliśmy z całych sił, więc mecz wygrany! Kia Tigers grają dalej!

KIA TIGERS TEAM!










sobota, 24 września 2016

Czas się zatrzymał!

Korea Południowa, Suncheon.

Suncheon to małe miasteczko, które przyciąga turystów ze względu na swoją tradycyjną wioskę. Naganeupseong Folk Village to coś w rodzaju naszych skansenów. Możemy zobaczyć tam tradycyjne domy, przymierzyć tradycyjne stroje, pograć w koreańskie gry, posłuchać tradycyjnej muzyki itd. Większość z takich wiosek została zrujnowana przez Japończyków, jednak ta mała 600. letnia wioska przetrwała praktycznie nienaruszona. Oczywiście jest ona atrakcją turystyczną, ale część domków zamieszkana jest przez starszych ludzi, którym taki tryb życia odpowiada. Hodują kozy, króliki i różne rodzaje niezidentyfikowanych przez nas roślin. Co ciekawe w 2011 roku została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. 

Kolejną atrakcją tego regionu jest rezerwat przyrody - Suncheon Bay Ecological Park. Jak dla mnie to koreańska wersja Biebrzańskiego Parku Narodowego. Miejsce dla miłośników wszelkiego rodzaju ptactwa. Wewnątrz rezerwatu mamy wyznaczone szlaki, możemy też wybrać się na wspinaczkę po górach. Widoki prawie jak w Polsce ;) 

Tradycyjne koreańskie stroje - Hanbok.


Babcia pieląca grządkę.


Lunch dla 4 osób









środa, 21 września 2016

Lepsze i gorsze dni.

Gwangju.

Dokładnie miesiąc temu dotarłam do Azji. Wylądowałam w Hong Kongu, nie mając zielonego pojęcia czego powinnam się spodziewać po wyjściu z samolotu. Wiedziałam jedno, że od tego momentu jestem zdana tylko na siebie. Dosłownie wszystko jest w moich rękach.

Nigdy wcześniej nie podróżowałam samotnie. Czytałam artykuły i słuchałam znajomych. "Musisz spróbować, wydaje się straszne, ale obiecuję - pokochasz to uczucie". Mimo tych zapewnień, wciąż nie potrafiłam sobie tego wyobrazić... Zachodziłam w głowę "Jak to jest?".

Dziś mogę szczerze powiedzieć, że jest to wspaniałe uczucie. Oczywiście nie twierdze, że każdy jest stworzony do takich przygód, ale jeśli ma się w sercu wrodzoną ciekawość do świata, wtedy możemy po prostu podążać za jej głosem.

Bywają lepsze i gorsze dni. Całe szczęście o tych gorszy zapomina się bardzo szybko.

Znajoma (całuję Cię Michasia :D) powiedziała mi, że powinnam pisać o jakiś złych doświadczeniach, bo ciężko uwierzyć, że wszystko jest takie "cudowne". No więc tak, przyznaje było kilka momentów w których dreszcz przebiegł mi po plecach.

Pierwszym z nich było szukanie hostelu w Hong Kongu. Była godzina 6 rano, padał deszcz, taksówkarz wyrzucił mnie i moją ogromną walizkę na skrzyżowaniu. Przez pierwsze 20 minut szukałam wejścia i właściwego piętra, gdy je znalazłam okazało się, że nie ma tam nikogo, drzwi do hostelu są zamknięte, a na korytarzu kręci się jakich dziwny mężczyzna. Po kilku minutach przyszedł do mnie stróż mówiący tylko do chińsku i na migi pokazał, że mam wyjść i wrócić około 12, wtedy ktoś powinien się zjawić i mnie wpuścić.

Tym właśnie sposobem ja i moja 25. kilogramowa walizka wylądowałyśmy z powrotem na zatłoczonej ulicy w środku miejskiej dżungli. Problem w tym, że każde miejsce w którym mogła bym poczekać znajdowało się na piętrze lub w piwnicy, co z moim "dobytkiem na plecach" było nieosiągalne. Ostatecznie udało się. Znalazłam knajpę, zamówiłam kawę, potem drugą...jednak jet lag, dawał znać, że w Polsce mamy środek nocy. I tutaj pojawił się pomysł "muszę znaleść jakieś zadanie, które odwróci moją uwagę od stojącego w miejscu zegara...".

BLOG - był to moment w którym napisałam pierwszy post (http://twojeyoutro.blogspot.kr/2016/08/mysl-o-pisaniu-swego-rodzaju-dziennika.html). Cudem przetrwałam do godziny 12 i szczęśliwie zameldowałam się w hostelu.

Przeżyłam też zatrucia pokarmowe, spacery po dzielnicach z których chce się jak najszybciej uciec, walkę z walizką, której nie możesz podnieść, niedziałające bankomaty, zupę która wygląda jak woda od mopowania, machnięcia ręką na znak to twój problem, że nie rozumiesz naszego języka, koreański hostel w dzielnicy "rosyjskich" czerwonych latarni i tysiące dziwnych spojrzeń... I choć były to momenty w których cudownie byłoby złapać kogoś za rękę, nie żałuję.

W każdej z tych chwil powtarzałam sobie w myślach "Dasz radę, dasz radę. To nic wielkiego. Będzie dobrze." i zawsze było, i miejmy nadzieję, że tak będzie do końca.

Z okazji tej azjatyckiej miesięcznicy - wybrałyśmy się na prawdziwą ucztę. Shabu Shabu I love u! :D
Shabu Shabu



lodowe arcydzieła *.*









poniedziałek, 19 września 2016

Do widzenia Busan!

Busan, dzień czwarty i piąty.

Publikuję to małym poślizgiem, ale widoki tak piękne, że muszę się nimi podzielić.

Sobotnie popołudnie podporządkowane było panującej w Busan ulewie. Jedyną opcją były muzea i galerie handlowe. Wybrałyśmy się więc do Busan Museum of Art i do największego na świecie domu towarowego - Shinsegae Centrum City. Shinsegae przypomina berlińskie KDW lub lodnyńskiego Harrodsa, ale oczywiście w większym wydaniu. Co ciekawe, na najwyższym piętrze możemy skorzystać z kompleksu SPA.

Wieczorem wybraliśmy się w okolice Seomyeon, a tam na koncert DJ Snake. Do hostelu dotarłyśmy pierwszym porannym metrem, czyli około siódmej rano. Po dwóch godzinach snu trzeba było się spakować i wymeldować.

Pozostało jeszcze kilka godzin w Busan i pomysł na wyprawę do Taejongdae Park. Park usytuowany jest na klifie, także widoki na szlaku zapierały dech w piersiach. Zobaczcie sami! :))


PORK SOUP

DJ SNAKE














sobota, 17 września 2016

KOREAN BBQ

Busan, dzień trzeci.

Nie ma w Korei nic bardziej popularnego na kolacje ze znajomymi niż - Korean Barbecue. Grupy znajomych siedzą wokoło grilla, rozmawiają i szykują swój posiłek. Mięso jest zazwyczaj pokrojone w grube plastry, na stole leżą nożyczki, aby pociąć je na mniejsze części wedle uznania. Oprócz mięsa otrzymujemy rożne dodatki. Marynowana rzodkiew pokrojona w ciękie plasterki, słodka cebula, czosnek, liście sałaty i oczywiście Kimchi. Kimchi to kiszone warzywa, zazwyczaj kapusta, marynowana w ostrym czerwonym sosie (chili i czosnek), co plasuje je na liście najzdrowszych potraw świata. Kimchi je sie codziennie, a właściwie trzy razy dziennie ;) 

Gdy mięso jest gotowe, zabieramy się za robienie "mini gołąbków", czyli zawijanie mięsa i dodatków w liść sałaty. Mniam! Możemy również jeść mięso i dodatki po prostu pałeczkami. Było to nasze pierwsze podejście, ale wszystkie zakochałyśmy się w tym smaku. 

Potem trafiłymy do pubu wypełnionego po brzegi międzynarodowymi twarzami. I chyba jeszcze nigdy nie cieszyłam się tak bardzo z popu lecącego w głośnikach (tutaj wszędzie słychać tylko k-pop, czyli koreański pop, do którego musimy się przyzwyczaić :D).  


Korean BBQ

Haeunae Beach

Gwangali Beach



piątek, 16 września 2016

Za górami, za morzami... :)

Busan, dzień drugi.

Busan jest miastem portowym, jego położenie robi duże wrażenie. Piaszczyste plaże, a tuż obok góry i piękne Parki Narodowe z poukrywanymi świątyniami. 

Miasto jest ogromne, wyprawa z hostelu na wschodnie wybrzeże to 2 linie metra, a potem autobus. Po tej przejażdżce dotarłyśmy do Haedong Yonggungsa Temple. Świątynia usytuowana jest na wybrzeżu, miedzy klifami, co oczywiście stwarza magiczną atmosferę. Rytuały którym można się tam przyglądać, chyba nigdy nie przestaną mnie intrygować. Picie ze źródeł, obmywanie Buddy, składanie darów... Jednak najciekawsze są sekwencje ruchów wykonywane przez wiernych przed Buddą. Jest to tak odmienne od widoków do których przywykłam, że nie mogę oderwać wzroku.

Kolejny przystanek to plaża. Pierwsza rzecz która przykuwa moją uwagą, to tłum stojących na brzegu ludzi i mały samochód z włączonym "kogutem", jeżdżący miedzy nimi. Okazuje się, że w wodzie nie ma praktycznie nikogo (oczywiście znalazło się kilku rebeliantów), ponieważ jest silny prąd i OGROMNE fale. Mężczyzna z samochodu nawoływał śmiałków do wyjścia z wody. 

"Wielkomiejskie plaże" szokuja tym jak natura potrafi współgrać z nowoczesnością. To połączenie sprzyja młodzieżowemu klimatowi tego miejsca. Większość plażowiczów to grupki międzynarodowych studentów, którzy korzystając z długiego weekendu zwiedzają tą koreańską metropolie.

Haeundae Beach

Haedong Yonggungsa Temple



Dzieci w tradycyjnych koreańskich strojach (Hanbok) z okazji Chuseoku.