środa, 31 sierpnia 2016

Czy jestem zdrowa?

Gwangju, dzień drugi.

Dzisiejszy dzień to bez dwóch zdań dobry początek, moich 4 miesięcy tutaj. Poranne zakupy z moją nie rozmawiającą po angielsku Al, spotkanie z całą grupą studentów z wymiany (większość z nich to Azjaci), spacer po ogromnym kampusie, a co najwspanialsze mnóstwo nowych znajomości. Studenci to mieszanka mieszkańców każdego z kontynentów. Znajomi z Australii, Hawajów, Filipin, Japonii, Chin, Korei i oczywiście większości europejskich państw.
Od każdej z tych osób można czerpać inspiracje i wiedzę, zarówno o ich kulturze, jak i o kraju. Nieważne czy pijecie razem kawę czy piwo, czy najzwyczajniej chwilkę rozmawiacie, każda minuta daje do myślenia.

 Każdy ze studentów, mieszkający w akademiku musi dopełnić kilku formalności. Jedną z nich jest  "badanie stanu zdrowia". Przechodziłam coś podobnego na wielu obozach itp. Wszyscy wiemy, jak mniej więcej takie rzeczy wyglądają w Polsce. Spotkanie z lekarzem, krótka rozmowa, mierzenie ciśnienia, może badanie wzroku... ale szczerze powiem, że nie miałam pojęcia co jeszcze może nas czekać.
Wspólnie ze znajomą z Belgii przeżyłyśmy lekki szok. Weszłyśmy do budynku i przeniosłyśmy się do "małego szpitala" (oczywiście wciąż na kampusie).
Najpierw waga i wzrost, potem mierzenie ciśnienia, oddawanie moczu, pobieranie krwi i na koniec... prześwietlenie klatki piersiowej !?! Rzecz jasna, wszystko obowiązkowe, jeśli nie wykonasz badań nie możesz mieszkać w akademiku - koreańskim akademiku, oczywiście.
No więc...czy jestem zdrowa? - Zobaczymy!

Mój akademik w ogromnym miasteczku akademickim ;)


Śmietnik kupiony!


Oto Al, pokazująca mi jakie koreańskie przekąski są najlepsze :D

My w "szpitalu" :D

Symbol miłości.


This is Youngmi.
Best Buddy ever! Love you girl! <3








wtorek, 30 sierpnia 2016

Jak mamy się dogadać?

Gwangju, dzień pierwszy.

Wczoraj w nocy wylądowałam w Korei, na kampus dotarłam dziś. Razem z moją koreańska "buddy"- mentorką, odnalazłyśmy mój pokój. Zadowolone wchodzimy do środka, wewnątrz widzę uśmiechniętą Azjatkę. "Hi, I am Magda! Nice to meet you! What is your name?" A ona wielkie oczy i zaczyna coś gadać po swojemu.
Ma na imię Al, pochodzi z Japonii, studiuje koreanistykę i no cóż... nie mówi po angielsku. Al jest rozbrajająca. Chodzi za mną z włączonym translatorem i pomaga w czym tylko może. Pokazała mi gdzie robić herbatę, jak włączyć internet, jutro idzie ze mną jako koreański tłumacz do biura po nowe krzesło i kopie dokumentów. Dla chcącego nic trudnego!

Razem z moją mentorką jeździłyśmy po supermarketach w poszukiwaniu wyposażanie pokoju. Kołdra stanowiła największe wyzwanie, ale udało się :D
Potem wybrałyśmy się na "korean bbq", może nie każdy z was o tym wie, ale tutaj w wielu restauracjach dostaje się surowy posiłek który jest przygotowywany na naszych oczach lub... który musimy zrobić sami! Nasz grill był obsługiwany przez kelnera, my dostałyśmy fartuszki, miseczki, pałeczki i ryż i jak to ujęła moja mentora "tutaj jesteśmy jak królowe". Jedzenie było przepyszne! Koreańska kuchnia jest jedną z najostrzejszych na świecie, także nawet wybrana przeze mnie opcja "lekko pikantne" dawała nieźle popalić.






poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Spotkanie na szczycie

Taipei, dzień czwarty.

Ostatnie godziny, chciałam wykorzystać w 100%. Rano udałyśmy na typowe tajwańskie śniadanie, które musi składać się z miseczki ciepłego mleka sojowego. Oprócz mleka wybór jest spory. Bułeczki nadziewane mięsem i warzywami, smażone w głębokim oleju pałeczki, naleśniki z cebulką i jajkiem (coś podobnego do naszych omletów), bułeczki na słono ze szczypiorkiem i sezamem, które moim zdaniem są najlepsze *.*

Potem wyruszyłam na "Elephant Mountain". Widok na centrum robi wrażenie, szczególnie budynek Taipei 101, jeden z najwyższych wieżowców świata. Inspiracją dla jego interesującego kształtu, był bambus. Widocznych jest aż osiem części, co z kolei związane jest z tradycją i wierzeniami, podobno w języku chińskim słowo "osiem" prawie brzmi jak "bogactwo" i tak właśnie wyrosła ta szalona bryła.

Na szczycie spotkałam dwóch ciekawych Panów. Pierwszy z nich - lokalny szaman, pojawił się gdy zasapana wspinaczką padłam na ławeczkę. Kazał mi usiąść tak aby całym ciałem przyciskać pięty, co podobno daje ukojenie (aż poprosiłam go o zdjęcie, bo wiem jak absurdalnie to brzmi :D), potem robiło się coraz ciekawiej... Chińskim angielskim opowiadał mi jakie punkty na ciele są najbardziej spięte i co robić aby je rozluźnić i może na tym skończę opowieść o szalonym chińskim dziadku hahaha Wtedy na balkon wszedł Pan rozmawiający pięknym angielskim ze starszą Azjatką. Przekonana, że to Amerykanie poprosiłam ich o zdjęcie i tak od słowa do słowa mówię, że jestem Polką. "Niesamowite! Ja znam Polski! Miło z Panią porozmawiać! Urodziłem się w Szwecji, studiowałem w Polsce, a teraz jeżdżę po świecie i uczę języka angielskiego" - powiedział do mnie siwiutki Pan, pięknym polskim z lekkim angielskim akcentem, szok!

I tak moja tajwańska przygoda się kończy, było cudownie! Mam nadzieję, że będzie mi dane, tam wrócić!




Ofiara złożona w świątyni, plastikowa świnia obwieszona paczkami makaronu.
Podobno w mniejszych miejscowościach ludzie wciąż
 przynoszą całe upieczone świnie w ofierze.











niedziela, 28 sierpnia 2016

Czemu nie?

Taipei, dzień trzeci.

Jak to się dzieje, że zupełnie obce miejsce może stać się Tobie tak bliskie? Ludzie, klimat, jedzenie... Sama nie wiem, co tak bardzo chwyciło mnie za serce. Zwyczajnie nie mogę znieść faktu, że ostatni wieczór na Tajwanie dobiegł końca.

Gdy pytałam tubylców, czy mieszkających tu Amerykanów lub Europejczyków, za co kochają to miejscu, każdy z nich używał słowa "convenient", dogodny. I z tym muszę się całkowicie zgodzić. Miasto ma odpowiednią wielkość, dobrze skomunikowane metro, w niedużej odległości możemy znaleść piękną przyrodę, plażę, ale najczęściej myślą o jedzeniu.
Na pytanie "co było dla was dziwne w Europie?" odpowiadają "fakt, że musiałem gotować". Tutaj na każdym rogu znajdziemy pyszne i TANIE azjatyckie specjały, każdy sklep daje możliwość podgrzania mrożonych potraw czy podania wrzątku. Zanim tu przyjechałam nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby poprosić w "żabce" o podgrzanie mrożonki, ale właściwie czemu nie... Tutejsze "convenience store", czyli nasze żabki, małpki itd. to prawdziwe udogodnienie w codziennym życiu.

Just love it here.





The mango shaved ice, MIŁOŚĆ!








sobota, 27 sierpnia 2016

Smaki Azji.

Dyskutując podczas naszej międzynarodowej kolacji doszliśmy do wniosku, że Tajwan jest tym miejscem gdzie ludzie na codzień jedzą głównie lokalne potrawy.

Taipei, dzień drugi.

Uwielbiam to miejsce za pyszne jedzenie, które można znaleść na każdym rogu. Nigdy nie mam pewności co właściwie jem, ale zawsze jest smacznie! W Hong Kongu miałam duże obawy i obiekcję jedzeniowe, tutaj mam ochotę posmakować praktycznie wszystkiego. Wykorzystując moje lokalne przewodniczki, cały dzień inspirowałam się potrawami o jakich nigdy nie miałam pojęcia.


FRIED DUMPLINGS
PAN-FRIED BUNS



XIAOLONGBAO
ROSTED MOCHI

PIG'S BLOOD RICE PUDDING

Poniżej zamieszczam fotorelację z wioski Wulai, która w zeszłym roku została częściowo zniszczona przez tajfun. Mimo to uroku jej nie brakuje. Góry, wodospady, gorące źródła, coś pięknego!


















I feel I really need to end this post in English. 
I have no words to express how thankful I am to my new friends here! Joey, Harriet all you've done to me... Love you girls! 
Yesterday was awesome! I love that spot and its incredible atmosphere! And today...Gosh! Can't even imagine something better! Love the local food and the village Wulai, it's so great having you girls <3 also would like to thank Sylvia and her boyfriend for this great dinner and being such an open-minded people, I'am totally inspired! I have to say that the being part of the international society is addictive!