Zapewne każdy z was ma jakiś punkt na mapie, który chciałby odwiedzić, jednak ze względu na nierealność takiej podróży, nie myśli o tym poważnie. Dla mnie takim miejscem była Japonia. Kraj w którym obok kwitnącej wiśni, gejsz i sushi, mamy całą masę najdziwniejszych azjatyckich pomysłów i trendów.
Oglądając vlogi Gonciarza moja ciekawość rosła. Wiedząc gdzie leży Japonia, słuchałam po prostu historii z odległej krainy. Dostając szansę na studia w Korei Południowej w drodze odwiedziłam Hong Kong i Tajwan, myślałam też o Tajlandii lub innych „ciepłych” kierunkach. Jednak mistycznie droga Japonia wciąż wydawała się być bardzo daleko.
Moja Japońska – niemówiąca po angielsku współlokatorka całym swoim entuzjazmem próbowała mi przekazać, że Japonia jest wspaniała, inna od Korei i koniecznie muszę ją odwiedzić. Oczywiście ceny lotów są nieporównywalne do cen biletów z Europy. Po dłuższym namyślę kupiłam bilet, zarezerwowałam hostel i zaznaczyłam w kalendarzu ostatni weekend listopada. Od wyjazdu dzieliły mnie tygodnie, a Japonia wciąż wydawała się równie nierealna jak kilka lat temu.
Największe wrażenie wywarło na mnie Kimono. Wszyscy wiemy co to. Mamy pojęcie jak wygląda, ale nie mamy pojęcia jak wciąż ważnym i szanowanym strojem jest. Niesamowite jest to, że tradycja ta nadal jest podtrzymywana. Fascynuje jak wiele klasy mają kobiety noszące Kimono. Każda z nich idzie wyprostowana, dumna i piękna. Wyglądają zjawiskowo na ulicach, w sklepach, w metrze, w parkach, a nawet w publicznych toaletach. Stawiając malutkie kroczki w jakże globalnych „japonkach” budzą podziw.
W Parku Yoyogi, największym parku Tokio (osobiście nazwałabym go lasem), co chwila mijały nas matki z dziećmi w tradycyjnych strojach. Na widok tych uroczych malutkich azjatyckich dzieci można się dosłownie rozpłynąć. Podeszłyśmy do jednej rodziny i zapytałyśmy cóż to za okazja. Otóż jest to tradycja, aby z okazji 3., 5. lub 7. urodzin ubrać Kimono przyjść porobić rodzinne zdjęcia i jak powiedziała mi poznana japonka „objadać się słodyczami”.
Maluchy ledwo stąpały w niewygodnych japonkach, jednak na ich twarzach malowała się ekscytacja. W Kimono ubiera się kilka pokoleń – babcia, matka, dzieci, ojciec zazwyczaj jest tylko fotografem. W Parku Yoyogi w Meiji Jingu Shrine udało nam się również załapać na tradycyjną japońską ceremonię zaślubin, goście oczywiście ubrani byli w Kimona.
Jak powyżej wspomniałam kobiety w Kimono, można spotkać wszędzie. Stojąc w kolejce do toalety w jednym z parków spotkałam starszą, przepiękną kobietę. Włosy miała idealnie upięte, na twarzy perfekcyjny, delikatny makijaż, na stopkach skarpetki i japonki, a piękne, kolorowe Kimono okrywał elegancki płaszcz. Wyglądała tak szykownie, że nie mogłam oderwać wzroku.
Z podniesioną do góry głową obdarowała mnie najsympatyczniejszym z uśmiechów. W nadziei, że zrozumie angielski powiedziałam „Wygląda Pani przepięknie!”. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, skinęła głową i powiedziała „Pozwól, że Ci pokażę”. Rozpięła płaszcz i z gracją zaczęła prezentować Kimono w pełnej krasie. Kobieta mówiła po angielsku, więc czekając w kolejce wdałyśmy się w krótką rozmowę.
Piękna Japonka prowadzi sklep z Kimono, które osobiście nosi codziennie. Cały skomplikowany proces wkładania i wiązania Kimono ma opanowany do perfekcji i jak twierdziła zajmuje jej to około 10 minut. Nie mogłam się powstrzymać i zadałam najbardziej intrygujące mnie pytanie. „Ile sztuk Kimono Pani posiada?”. Zaczęła szybko wyliczać na palcach, a odpowiedz całkowicie mnie zamurowała „hmmm około czterdziestu”, bo oczywiście inne Kimona nosi się latem, a inne zimą. Wciąż nie jestem pewna czy nie było to nieporozumienie, bo ceny Kimon są kosmiczne...
W Tokio zatrzymałam się na 4 noce, ale ze względu na ilość nowych doświadczeń i wrażeń, wciąż wydaje mi się, że był to tylko sen.
Tradycyjny "dom zielonej herbaty"
Park Yoyogi
Japończycy świętujący 5. i 7. urodziny
Tabliczki z życzeniami
Młoda Para