wtorek, 29 listopada 2016

W pokłonie dla tradycji.

Japonia, Tokio.

Zapewne każdy z was ma jakiś punkt na mapie, który chciałby odwiedzić, jednak ze względu na nierealność takiej podróży, nie myśli o tym poważnie. Dla mnie takim miejscem była Japonia. Kraj w którym obok kwitnącej wiśni, gejsz i sushi, mamy całą masę najdziwniejszych azjatyckich pomysłów i trendów.

Oglądając vlogi Gonciarza moja ciekawość rosła. Wiedząc gdzie leży Japonia, słuchałam po prostu historii z odległej krainy. Dostając szansę na studia w Korei Południowej w drodze odwiedziłam Hong Kong i Tajwan, myślałam też o Tajlandii lub innych „ciepłych” kierunkach. Jednak mistycznie droga Japonia wciąż wydawała się być bardzo daleko.

Moja Japońska – niemówiąca po angielsku współlokatorka całym swoim entuzjazmem próbowała mi przekazać, że Japonia jest wspaniała, inna od Korei i koniecznie muszę ją odwiedzić. Oczywiście ceny lotów są nieporównywalne do cen biletów z Europy. Po dłuższym namyślę kupiłam bilet, zarezerwowałam hostel i zaznaczyłam w kalendarzu ostatni weekend listopada. Od wyjazdu dzieliły mnie tygodnie, a Japonia wciąż wydawała się równie nierealna jak kilka lat temu.

Największe wrażenie wywarło na mnie Kimono. Wszyscy wiemy co to. Mamy pojęcie jak wygląda, ale nie mamy pojęcia jak wciąż ważnym i szanowanym strojem jest. Niesamowite jest to, że tradycja ta nadal jest podtrzymywana. Fascynuje jak wiele klasy mają kobiety noszące Kimono. Każda z nich idzie wyprostowana, dumna i piękna. Wyglądają zjawiskowo na ulicach, w sklepach, w metrze, w parkach, a nawet w publicznych toaletach. Stawiając malutkie kroczki w jakże globalnych „japonkach” budzą podziw.

W Parku Yoyogi, największym parku Tokio (osobiście nazwałabym go lasem), co chwila mijały nas matki z dziećmi w tradycyjnych strojach. Na widok tych uroczych malutkich azjatyckich dzieci można się dosłownie rozpłynąć. Podeszłyśmy do jednej rodziny i zapytałyśmy cóż to za okazja. Otóż jest to tradycja, aby z okazji 3., 5. lub 7. urodzin ubrać Kimono przyjść porobić rodzinne zdjęcia i jak powiedziała mi poznana japonka „objadać się słodyczami”.

Maluchy ledwo stąpały w niewygodnych japonkach, jednak na ich twarzach malowała się ekscytacja. W Kimono ubiera się kilka pokoleń – babcia, matka, dzieci, ojciec zazwyczaj jest tylko fotografem. W Parku Yoyogi w Meiji Jingu Shrine udało nam się również załapać na tradycyjną japońską ceremonię zaślubin, goście oczywiście ubrani byli w Kimona.

Jak powyżej wspomniałam kobiety w Kimono, można spotkać wszędzie. Stojąc w kolejce do toalety w jednym z parków spotkałam starszą, przepiękną kobietę. Włosy miała idealnie upięte, na twarzy perfekcyjny, delikatny makijaż, na stopkach skarpetki i japonki, a piękne, kolorowe Kimono okrywał elegancki płaszcz. Wyglądała tak szykownie, że nie mogłam oderwać wzroku.

Z podniesioną do góry głową obdarowała mnie najsympatyczniejszym z uśmiechów. W nadziei, że zrozumie angielski powiedziałam „Wygląda Pani przepięknie!”. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, skinęła głową i powiedziała „Pozwól, że Ci pokażę”. Rozpięła płaszcz i z gracją zaczęła prezentować Kimono w pełnej krasie. Kobieta mówiła po angielsku, więc czekając w kolejce wdałyśmy się w krótką rozmowę.

Piękna Japonka prowadzi sklep z Kimono, które osobiście nosi codziennie. Cały skomplikowany proces wkładania i wiązania Kimono ma opanowany do perfekcji i jak twierdziła zajmuje jej to około 10 minut. Nie mogłam się powstrzymać i zadałam najbardziej intrygujące mnie pytanie. „Ile sztuk Kimono Pani posiada?”. Zaczęła szybko wyliczać na palcach, a odpowiedz całkowicie mnie zamurowała „hmmm około czterdziestu”, bo oczywiście inne Kimona nosi się latem, a inne zimą. Wciąż nie jestem pewna czy nie było to nieporozumienie, bo ceny Kimon są kosmiczne...

W Tokio zatrzymałam się na 4 noce, ale ze względu na ilość nowych doświadczeń i wrażeń, wciąż wydaje mi się, że był to tylko sen.

Tradycyjny "dom zielonej herbaty"

Park Yoyogi

Japończycy świętujący 5. i 7. urodziny

Tabliczki z życzeniami


Młoda Para







niedziela, 20 listopada 2016

Co możemy zrobić?

Korea Południowa, Gwangju.

Osobiście uwielbiam planować wiele rzeczy. Zaczynając od tego co zjem jutro na drugie śniadanie, przez terminarze naukowe (których realizacja idzie mi marnie), a kończąc na wszystkich planach podróżniczych, do których jestem najbardziej zdeterminowana.

Kilka dni temu napisała do mnie znajoma z Korei studiująca w innym mieście, że przyjeżdża do Gwangju, aby się ze mną spotkać. "Cudownie! Okej to gdzie mogę ją zabrać..." Moje myśli powędrowały bardzo szybko do tworzenia planów, ale po chwili zdałam sobie sprawę jak zabawna jest ta sytuacja. Polka oprowadzająca Koreankę po Korei... Dałam więc na wstrzymanie.

Yeji przyjechała do nas popołudniu, spotkałyśmy się o 18 na wspólną kolację. Zaraz po tym zgodnie z ulubioną tradycją Koreanek (moją też) wybrałyśmy się do kawiarni. Mając na względzie tutejsze zamiłowanie do uroczych miejsc, z fotogenicznymi deserami nie było ciężko trafić do tej niebiańskiej kawiarni. Każdy z serwowanych napojów udekorowany jest chmurką z waty cukrowej. Z jedzenia tego słodkiego ulepku wyrosłam dawno temu, no ale nie potrafiłam sobie odmówić tego azjatyckiego wynalazku.

Popijając podniebne napoje. Dziewczyny wymyślały kolejne miejsca które możemy odwiedzić. Lista była długa. Mini strzelnica, mini baseball, kawiarnia w której możemy łowić ryby, salony gier... Tak więc spędziłyśmy wieczór w azjatyckim stylu. Właściciel strzelnicy z politowaniem patrzył na mój marny wynik, ale ostatecznie zgodnie z zasadą "przychylności dla blondynek", wręczył mi małego różowego chomiczka haha W salonach gier nie miałam z nimi szans, SoHyun zdradziła mi że w podstawówce grała w 'Ruby Mix' praktycznie codziennie. Muszę przyznać, że lata praktyki nie poszły na marne :D













czwartek, 17 listopada 2016

Pali, Pali!

Korea Południowa.

Wyobrażam sobie te lekko zdezorientowane miny "Pali, pali? Coś się pali? Magda pali?" Spokojnie. Wszyscy cali, a ja wciąż zdrowa.

"Ppalli ppalli" to po koreańsku "szybciej!", "pośpiesz się". Podobno zaraz obok Kimchi i Soju jest kolejnym znakiem rozpoznawczym Korei Południowej. "Ppalli ppalli" to część tutejszej kultury. Koreańczykom zawsze się spieszy. Odnosi się to zarówno do życia codziennego, jak i innowacji technologicznych i działań biznesowych.

Na przystankach autobusowych, przed drzwiami do autobusu ustawia się kolejka do wejścia. Wchodzimy tylko przednimi drzwiami, gdzie odbijamy swoją kartę lub wrzucamy do specjalnej maszyny 1400 koreańskich Wonów. Oczywiście trzeba to robić szybko, nie ma też co liczyć, że ktoś będzie przejawiał jakąś wielką życzliwość przepuszczając kobiety w drzwiach. Autobus rusza natychmiast, kierowca nie otworzy drzwi drugi raz, nawet widząc blond włosy. ;)

Przejażdżka takim autobusem może przypominać roller coaster, szczególnie gdy usiądziemy na tyłach. Kierowca rozpędza się, a potem hamuje jak szalony w ostatniej sekundzie przed przystankiem (ekonomiczna jazda to to nie jest). Trąbienie jest w cenie, bo podobne zasady stosują kierowcy samochodów osobowych. Nie ma co się łudzić, że któryś z nich uprzejmie się zatrzyma lub zwolni w myśl zasady "pierwszeństwa pieszych". Nie zdziwi też, gdy jakiś szaleniec wręcz przyśpieszy, aby zaznaczyć, że nie mamy co próbować przejść przed nim.

Całkiem normalne jest, gdy ktoś wpadnie na nas na zatłoczonej ulicy i nawet słowem się nie odezwie tylko pospieszy dalej. Świst zatrzaskujących się przed nosem drzwi wciąż mnie oburza, no bo jak!? Przecież jestem kobietą, a sekunda przytrzymania drzwi jest najzwyczajniej uprzejmym gestem. No, ale nie tutaj. No i jak już mowa o tych codziennych szokach, nie liczcie też na "na zdrowie" gdy kichniecie. W Korei - reakcji brak.

Nakładając jedzenia na stołówce, również można wyczuć lekkie napieranie osoby za plecami, także trzeba się uwijać. Generalnie jedzenie jest sprowadzane do bardzo szybkich akcji. Koreański ramen, czyli pikantna zupka chińska sprzedawana w plastikowych miseczkach, to bardzo popularny posiłek. Ten chemiczny przysmak spożywany jest tuż po zakupie w sklepie, oczywiście mamy tam maszynę z wrzątkiem i mikrofalę. Wspomnieć też muszę o jakże popularnych dostawcach jedzenia, którzy na swoich skuterkach rozpędzają się do szalonych prędkości. Wieczorną porą pod akademik podjeżdżają non-stop. Najpopularniejszy dowóz to chyba McDonald's.

Najzabawniejsze są dla mnie windy. Windy są dwie, obie ruszają z parteru, ale jedna zatrzymuje się na piętrach parzystych, druga na nieparzystych, aby było szybciej. I teraz zagadka jak dostać się z 4. piętra na 11.? ;)

Co by o tym wszystkim nie myśleć, trzeba przyznać, że "Ppalli ppalli" zaprowadziło Koreę na 4. miejsce największych gospodarek Azji i 11. miejsce na świecie. Tuż po wojnie koreańskiej był to jeden z najbiedniejszych krajów świata, a w ciągu ostatnich 50 lat wyrośli na jedną z najprężniej działających gospodarek. Jak dla mnie - jest to godne podziwu.





poniedziałek, 14 listopada 2016

Dziękuję.

Korea Południowa, Jeonju.

// My Dear Friends,
I can not ask for more than those memories...
THANK YOU! //

Gdy mamy zły dzień z łatwością przychodzi nam rozpamiętywanie go na prawo i lewo. Wyrzucanie z siebie wszystkich słów niezadowolenia, obwinianie całego świata i porównywanie się z każdym kto "ma lepiej"...

W przypadku dobrego dnia, tak łatwo już nie jest. Jak często po słonecznym dniu, siadamy wieczorem uśmiechając się do siebie, przywołując w myślach ciepłe słoneczne promienie? Czy po zjedzonym posiłku, dociera do nas jakimi szczęściarzami jesteśmy, nie będąc w tej ogromnej grupie 800 mln niedożywionych ludzi na świecie? Kiedy ostatnio szczerze podziękowaliśmy komuś, kto sprawił, że nasz dzień stał się lepszy? Ile czasu minęło od ostatniego razu, gdy wypowiedzieliśmy głośno, że jesteśmy szczęśliwi?

Czując na plecach tykanie zegara, staram się doceniać wszystko. Próbuję powiększyć pojemność mojego mózgu i zapamiętać każdy smak, zapach, kolor, uśmiech...

W sobotni przepiękny dzień dziewczyny z Korei zabrały mnie do pobliskiego miasta Jeonju. Na bezchmurnym niebie świeciło słońce, dodając niesamowitego uroku przepięknym jesiennym kolorom. W jednej z dzielnic znajdują się tradycyjne koreańskie domy z typowymi zadartymi w górę dachami. Spacerując między nimi próbowałyśmy przysmaków z małych budek z lokalnymi specjałami. Jadłyśmy pierożki, krewetki, ośmiornice, lody, ciastka czekoladowe... Ulice wypełnione były Koreańczykami w tradycyjnych strojach - Hanbokach, wypożyczanych na każdym rogu.

Po koniec dnia zamyśliłam się na chwilę wpatrując się w budki karaoke na dworcu, stałam tam pewnie kilka minut. Podeszła do mnie Do youn i zapytała czy też chcę pośpiewać. Nie. Nie chodziło o śpiewanie.

Był to moment w którym dotarło do mnie, że mimo tych ogromnych różnic, mimo wielu trudności w najzwyklejszej codziennej komunikacji; mam obok siebie osoby które sprawiają, że nie mogę wyobrazić sobie ostatniego dnia tutaj.

Każdy nowy dzień jest moją przygodą. Wiem o tym. Wiem, że to ja decyduję co jeszcze z tego czasu uda się "wycisnąć".

























sobota, 12 listopada 2016

Pokaż mi co nosisz, a powiem Ci skąd jesteś.

Korea Południowa.

Tematem mody chciałam zająć się od dłuższego czasu, ale nie mogłam się do tego zebrać. Jako że w mojej szafie wciąż gościło lato, a ostatni tydzień przypomniał mi o tym, że mamy już listopad, musiałam wybrać się na jesienne zakupy... i definitywnie muszę coś o tym napisać.

Jak już wspominałam w Korei dbanie o swój wygląd jest częścią kultury. Ogromny jest cały przemysł kosmetyczny jak i szał modowy. Trzeba przyznać na samym początku, że Koreańczycy mają bardzo dobry styl i mówię tutaj zarówno o mężczyznach, jak i o kobietach, bo obie płci dbają o swój wygląd równie mocno. Gdy pytałam znajome z Korei o jakieś cechy które wyróżniają Koreańczyków spośród Azjatów, abym mogła ich odróżniać powiedziała mi "najłatwiej po ciuchach i makijażu".

Jeżeli chodzi o sklepy - ulice są pełne małych butików z ciuchami "made in Korea". Sieciówki oczywiście też znajdziemy, jednak ilość butików na ulicach pokazuje, że to głównie w nich Koreańczycy zaopatrują się w ubrania.

No i tutaj muszę podzielić się najciekawszą obserwacją. Otóż w butikach nie możemy przymierzać bluzek, swetrów, bluz... generalnie wszystkiego co musimy włożyć przez głowę. Dla mnie to nie do pojęcia, naprawdę nie wiem jak oni to robią. Faktem jest, że większość jest onesize, ale mimo wszystko moja wyobraźnia nie daje rady. Oczywiście nie zdawałam sobie z tego sprawy, więc spokojnie wchodziłam do przymierzalni z kilkoma sweterkami, już zamykałam drzwi, aż tu nagle przerażona ekspedientka podbiega do mnie i zaczyna coś gadać po swojemu, widząc moją minę przerzuciła się na angielski "No! No! No try!". No i tyle było z przymierzania.

Możemy przymierzać spodnie, spódniczki, kurtki... ale żeby przejrzeć się w lustrze musimy wyjść z przymierzalni, co jest dość stresujące. Przeglądając się w lustrze i podejmując decyzje "kupić czy nie" czuję spojrzenia obsługi i innych klientów, pewnie ze względu na to, że wyglądam inaczej, ale mimo to czuję presję. haha

Przejdźmy do najważniejszego. Jak oni się właściwie ubierają? Hmm zacznijmy od tego, że gdy coś jest trendem WSZYSCY będą chcieli to kupić. Tyczy się to ciuchów, kosmetyków, jedzenia, napojów, pluszaków...dosłownie wszystkiego. Taka już jest ich azjatycka mentalność.

Jeżeli chodzi o dziewczyny według mnie możemy podzielić je na dwa typy -"słodkie" i "buntowniczki". "Słodkie" wkładają krótkie spódniczki, lekko oversizowe koszulki i niewygodne pantofelki. Najciekawszą sprawą jest to, że odkrywanie ramion jest lekkim "faux pas", ale szokująco krótkie spódniczki, lub te z głębokim rozcięciem nikogo nie szokują. "Buntowniczki" oczywiście poświęcają na make up niemniej czasu, ale wkładają luźne ciuchy, szerokie swetry, koszulki lub bluzy, zazwyczaj proste lub lekko rozszerzane spodnie do tego trampki, a na głowę czapkę z daszkiem i kilkoma kolczykami na nim. Niezależenie czy jesteś słodka czy zbuntowana w Twojej szafie wisi kilka długich, pięknych płaszczy.

Jeżeli chodzi o panów - noszą wąskie jeansy lub eleganckie spodnie a'la garniturowe 7/8 w zestawieniu z bluzami, koszulami, swetrami na to kurtka skórzana lub jeansowa, do tego sneakersy lub mokasyny. Piękny płaszcz oczywiście też posiadają.

Jak na mój gust Koreańczycy prezentują się zawsze bardzo dobrze! I inspirują mnie modowo każdego dnia ;)


















czwartek, 10 listopada 2016

11 listopada w Korei !

Korea Południowa.

Jedenasty listopada to ważny dzień w kalendarzu Koreańczyków. Otóż tego dnia obchodzony jest PEPERO DAY. Świętują go głównie zakochani lub uczniowie, jest to dzień przypominający Walentynki.

Ale zacznijmy od początku. Co to w ogóle jest Pepero?

Pepero to paluszki zanurzone w polewie, nikogo nie zaskoczę gdy powiem, że gama smaków jest ogromna. Zaczęło się od czekolady, ale na tym się nie skończyło. Mamy też truskawkę, cytrynę, oreo, migdały, tiramisu, melon... Cieńsze i grubsze odmiany, z nadzieniem w środku lub na zewnątrz, w polewie pojedynczej lub podwójnej.

Pepero to koreańska wersja sławnego japońskiego Pocky. Koreańska firma zaczęła działalność zanim Pocky było tutaj dostępne. Japoński producent nie był zachwycony tą konkurencją. Dziś na półkach w Korei obok Pepero zawsze znajdziemy Pocky, ponieważ każda z firm na swoich wiernych fanów. (Ja wolę Pocky, ale Koreańczykom lepiej tego nie mówić ;)) )

Dzień Pepero obchodzony jest 11.11, ponieważ ich kształt przypomina jedynkę. Według historii jaką usłyszałam wszystko zaczęło się w 1994 roku, gdy uczniowie jednej ze szkół podarowali sobie paczuszki Pepero, żeby stać się "wysokim i szczupłym" jak Pepero ;) Do dziś ze śmiechem powtarzane jest tutaj "Pepero makes you skinny". Co ciekawe po kilku latach, gdy ten trend w Korei stał się ogromny japońskie Pocky stwierdziło, że też chcą wykreować takie święto. Do dziś firma z całych sił próbuje zakorzenić Pocky day 11 listopada w Japonii.

W Azji potrafią z każdej małej rzeczy zrobić o ogromny trend za którym każdy będzie podążał. Tak samo jest z Pepero, od kilku tygodni wystawy sklepowe obłożone są paczuszkami słodkich paluszków. Istnieją również zestawy do robienia Pepero własnoręcznie lub stoiska z artystycznymi pięknie zapakowanymi paluszkami.

Jedna paczka Pepero kosztuje około 4zł, oczywiście możemy kupić gigantyczne zestawy, ułożone w kształt serca lub inne urocze cudeńka, których szalona cena to ok. 200zł.
Ten jeden dzień pozwala firmie na odnotowanie ogromnych zysków, jak sama przyznaje, ich zyski w listopadzie to ponad 50% zysków rocznych... To się nazywa marketing! :D

Tak więc pamiętajcie 11.11 o godzinie 11.11 jedźcie szybko Pepero jest szansa, że to was odchudzi i wydłuży hahaha

SZCZĘŚLIWEGO DNIA PEPERO! :))