Życie studenckie tutaj, jest tym o czym każdy z nas marzył oglądając amerykańskie filmy. Ogromny kampus, wiele wydziałów, szkolne stołówki, mini centrum z knajpkami, kafejkami, barami tuż przy kampusie. Właściwie gdyby się uprzeć kampusu nie trzeba opuszczać w ogóle. Jest stołówka, knajpki, kawiarnie, poczta, bank, siłownia, bilard... No i sklepy sprzedające dosłownie wszystko! Wyposażenie tego obok mojego akademika jest naprawdę szokujące! Zaczynając od dywaników łazienkowych, przez przybory szkolne, sztuczne rzęsy, mrożonki, wszystkie możliwe kosmetyki, ryżowe kanapki, na klapkach pod prysznic kończąc.
Znajome z Korei zaprosiły mnie dziś na kolację. Postanowiły pokazać mi "przysmaki" które lubią najbardziej. Wybrałyśmy się do pobliskiej knajpki, oczywiście wypełnionej po brzegi studentami. Gdy weszłyśmy, zamówiły nam swoje ulubione danie, bo tutaj bierze się jedną rzecz dla kilku osób. Kelnerka przyniosła nam talerz pełen mięsa i wtedy się zaczęło... Biorę pierwszy kawałek. Zaczyna strzykać między zębami - chrząstki. Biorę drugi, lekko gumowy - jelito. Kolejny - skóra i tłuszcz. Na szczęście ostatni rodzaj to zwykłe smażone mięso w pikantnym sosie.
W nagrodę za moją odwagę w smakowaniu tych obrzydłych smakołyków, zaprosiły mnie na przepyszne tiramisu. Tutaj decydowałam ja, więc skusiłam się na bezpieczniejszą wersje - tradycyjne tiramisu. Jednak większą popularnością w Azji cieszy się tiramisu o smaku zielonej herbaty.
PS Chcąc uspokoić tych przerażonych... Psa nie tknę za żadne skarby! Obiecuję!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz